Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy obejrzeliśmy film „Powtórnie Narodzony” Sergio Castellitto wiedzieliśmy, że musimy odwiedzić Sarajewo. Dlaczego? Być może trochę dla ryzyka, być może trochę ze zwykłej ludzkiej ciekawości i chęci zrozumienia tego, co wydarzyło się tam w latach 90-tych XX w.
Wielu z nas kojarzy to miejsce z zamieszkami i wojną. Raczej większość świadomie nie wybrałaby Bośni i Hercegowiny jako miejsca, gdzie można spędzić swój urlop. W naszym wypadku było nieco inaczej…
Do Sarajewa udało nam się dotrzeć dopiero w 2017 roku i było to nasze drugie podejście. Miasto planowaliśmy zwiedzić przy okazji naszego krótkiego przejazdowego pobytu rok wcześniej jednak zbieg pewnych okoliczności jak i pewnie trochę lęk przed osławionym bratobójczą wojną Sarajewem odwiódł nas na jakiś czas od tego planu. Dziś już wiemy, że nasze obawy były niesłuszne.
Sarajewo było naszym ostatnim planowanym punktem podczas kilkutygodniowej bałkańskiej podróży. Swój pobyt w nim rozpoczęliśmy od zwiedzania „Muzeum Tunelu”.
Placówka znajduje się dokładnie w miejscu, gdzie mieszkańcy oblężonego Sarajewa poprowadzili tajemny tunel, który pozwalał im na łączność, na dostarczanie prowiantu, elektryczności do oblężonego miasta jak również pozwalał na ucieczkę przed agresorami i transport rannych. Tunel był inicjatywą kilku mieszkańców Sarajewa. Wbrew sceptycznym głosom części mieszkańców, braku odpowiedniego sprzętu oraz paliwa udało się ukończyć jego budowę. „Tunel Spasa” przebiegał pod lotniskiem, na którym stacjonowało wojsko amerykańskie oraz łączył dwa obszary: Sarajewo z wolnymi obszarami należącymi do Bośni i Hercegowiny.
Amerykanie nie wiedzieli o tajemnym tunelu, nie wyrażali także przychylności dla tego typu inicjatyw. Podczas całej tej bratobójczej walki mogli tylko próbować doprowadzić do pojednania dwóch zwaśnionych stron.
Już zmierzając w stronę muzeum mijaliśmy po drodze wiele ostrzelanych budynków.
Tuż przy wejściu do muzeum zobaczyliśmy także pierwszą „Sarajewską Różę”, którą oznaczano miejsca, gdzie podczas wojny zginęły co najmniej 3 osoby.
Już od samego początku naszego pobytu w głowie kłębiły się myśli, a w sercu żal, współczucie oraz złość.
Myśleliśmy, że wizyta w muzeum „Tunelu Nadziei” ułatwi nam zrozumienie, dlaczego w wielokulturowym, zgodnym społeczeństwie w jednej chwili doszło do takiej nienawiści między braćmi. Z muzeum wyszliśmy jeszcze bardziej poruszeni nie tak dawną historią wojenną. Prawda dalej została nie odkryta, a pytania pozostały otwarte….
Zdecydowaliśmy się udać na obrzeża Sarajewa na punkt widokowy.
Dopiero w tym miejscu dostrzegamy piękno Sarajewa schowanego między zielonymi górami i skąpanego w blasku zachodzącego słońca.
Zmierzając w kierunku starówki mijamy urokliwe czajchany (czyli herbaciarnie), które są miejscami spotkań dla Sarajewskiej młodzieży.
Co krok słyszymy muzułmańskie pozdrowienia „Salam alejkum”. Po krótkim spacerze docieramy na główny plac miasta- „Plac Gołębi” ze słynną drewnianą fontanną Sebjli.
Legendy głoszą, że kto skosztuje wody z jednej z tamtejszych fontann, ten niebawem powróci w to miejsce. Bez chwili wahania i ja podchodzę do fontanny, mając nadzieję, że w każdym podaniu kryje się ziarno prawdy :)
Błądzimy w zakamarkach starego targu położonego przy „Placu Gołębim”, nad którym górują wieżyczki muzułmańskich minaretów. Mimo coraz późniejszej godziny ludzi na targu nie ubywa.
Jest dosyć tłoczno, ale większość ludzi to tubylcy. Mimo iż jesteśmy nielicznymi o tej godzinie turystami, czujemy się dosyć swobodnie, staramy się też nie rzucać zbytnio w oczy ubiorem (mimo gorącego lata kobiety w Sarajewie zachowują skromny strój, odkryte ramiona i krótkie szorty nie byłyby zbyt przychylnie widziane wśród mieszkańców). Co chwilę zatrzymujemy się i oglądamy wyroby lokalnych rzemieślników. Jesteśmy naprawdę zafascynowani tym miejscem do tego stopnia, że zapominamy, że nic nie jedliśmy od wczesnego popołudnia.
Po dłuższym spacerze wieczorową już porą po starym mieście decydujemy się udać do rekomendowanej lokalnej restauracji, aby skosztować tradycyjnych potraw. Wybieramy dwa typowe dla tego regionu dania:
Sarajevski Sahan
Hadzijski Cevap
Wyboru swego nie pożałowaliśmy.
Szybko złapała nas noc w mieście i jak najszybciej należało rozpocząć poszukiwania noclegu. Naszym wyborem początkowo był camping, położony gdzieś na obrzeżach miasta. Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że miejsca takiego nie ma, a na domiar złego problemy z samochodem, które pojawiły się już wcześniej podczas naszej bałkańskiej przygody znów dały o sobie znać. Nie mając żadnego wyboru w kwestii noclegu zdecydowaliśmy się po prostu jechać przed siebie i zobaczyć, co nam przyniesie los. Po kilkunastu minutach takiej jazdy nasz wierny kompan Passat wydał tylko dziwny dźwięk i nagle zatrzymał się na podjeździe jednego z mijanych po drodze domów. Usłyszałam tylko jak mój małżonek najspokojniejszym na świecie głosem mówi „No to już dalej na pewno dzisiaj nie pojedziemy”.
Nie zdążyłam nawet pomyśleć „co dalej?”, gdy na balkonie domu, przy którym zechciał zepsuć się nasz pojazd pojawił się jego właściciel wzywający pomocy Boga. Dosyć pośpiesznie zaczął coś nam radzić i dopiero, gdy mu wytłumaczyliśmy, że jesteśmy z Polski i że jeśli będzie mówił trochę wolniej to na pewno jakoś się dogadamy. Właściciel domu, okazał się być gościnną i pomocną duszą, a także właścicielem lokalu, w którym okoliczny mechanik wynajmował lokum. Niewiele się zastanawiając zaprowadził nas do pana mechanika, który jak wywnioskowaliśmy z krótkiej rozmowy doradził, żeby udać się do drugiego mechanika w miejscowości, który szczęśliwym trafem ma taki sam samochód jak my i będzie w stanie użyczyć części do wymiany od ręki. Około godziny 22:00 dotarliśmy wraz z naszym przypadkowym gospodarzem do kolejnego mechanika, który okazał się w połowie Czechem i bardzo ucieszyła go informacja, że jesteśmy z Polski. Pan Jaroslav okazał się nie mniej gościnnym człowiekiem od swojego sąsiada i również nalegał, abyśmy nocowali w jego domu. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni całą tą feralną sytuacją i gościnnością ludzi, którzy nas nie znali. Przy okazji rozwiązał się nasz problem z noclegiem :) Jednak nie chcąc sprawiać kłopotu nikomu zdecydowaliśmy się na nocleg w samochodzie w śpiworach na podjeździe właściciela domu, u którego zepsuł nam się samochód. Nasz mechanik, pan Jaroslav powiedział, że co prawda niedaleko jest posterunek policji i że komuś może się nie spodobać, że tam sobie śpimy, ale że jeśli powołamy się na jego imię, to każdy przymknie na nas oko ;)
Wyjątkowo dobrze spaliśmy tej nocy. Rano, tuż po przebudzeniu, zaskoczył nas swą wizytą Pan Jaroslav, który pojawił się nieco wcześniej niż ustaliliśmy, żebyśmy nie tracili czasu i mogli coś jeszcze pozwiedzać. Kiedy zaczęły się nasze problemy z samochodem już w Rumuni zastanawialiśmy się, czy nie będziemy musieli zakończyć naszej wyprawy na pewnym etapie. Oboje z mężem w myślach prosiliśmy o to, że jeśli samochód ma się zepsuć, to niech to się wydarzy w Bośni i Hercegowinie. Nasze prośby zostały wysłuchane, nasz plan został zrealizowany. To doświadczenie uświadomiło mi, że w żadnym innym państwie nie spotkaliśmy aż tak otwartych, ufnych i pomocnych ludzi. To niesamowite, że mimo swych bolesnych przeszłych doświadczeń potrafią być zarazem tak otwarci. Najprawdopodobniej nigdy nie zrozumiemy powodu tej krwawej walki między braćmi, w którym praktycznie każdy mieszkaniec stracił kogoś znajomego, bliskiego... Mieszkańcom raczej ciężko jest rozmawiać na ten temat. Nasz nowy znajomy Pan Jaroslav powiedział, że „tego nikt nie zrozumie, kto tego nie przeżył” i zapewne tak jest.
Dzięki niezastąpionej pomocy mieszkańców mogliśmy szybko powrócić do dalszego zwiedzania. W wielu miejscach czerwone sarajewskie róże i pomniki ku czci ofiar zatrzymują nas na chwilę, każdy z nich opowiada historię konkretnej osoby, bohatera.
Na zdjęciu powyżej pomnik ojca Ramo, nawołującego swego syna Nermina.
Kierujemy się w stronę browaru „Sarajevsko”, które dostarczało mieszkańcom wody podczas oblężenia miasta. Tutaj także Snajperzy ostrzeliwali bezbronnych mieszkańców miasta.
Takich miejsc jest więcej. Główna ulica w Sarajewie nosi niechlubną nazwę „Alei Snajperów”, było to najniebezpieczniejsze miejsce w mieście.
Udajemy się na skrzyżowanie ulic M.Tito z Ferhadiją, gdzie odnaleźć można tzw. „Wieczny Ogień”.
Ogień w tym miejscu płonie od zakończenia II Wojny światowej ku pamięci ofiar oraz ku czci wyzwolicielom miasta.
Sarajewo, to miasto przesiąknięte historią, w którym wydarzyło się wiele historii, które wstrząsnęły światem. To tutaj przy słynnym kamiennym moście zamordowano cesarza Austro-Węgier Franciszka Ferdynanda w 1914 roku, co stało się przyczyną rozpoczęcia I Wojny Światowej.
Sarajewo zawsze uchodziło za miejsce, w którym spotykają się kultury: muzułmańska, żydowska, katolicka, prawosławna.
Jest takie miejsce w centrum starego miasta zwane „Meeting of cultures”
Stojąc we właściwym punkcie dostrzeżemy stamtąd minaret, cerkiew, kościół katolicki. Tu spotyka się kultura wschodu i zachodu właśnie.
Będąc w Bośni i Hercegowinie nie sposób nie skosztować typowej dla tego kraju kawy podawanej w metalowych tygielkach.
Na sam koniec naszego pobytu udajemy się na tor bobslejowy, który zasłynął podczas Zimowych Igrzysk w Sarajewie w roku 1984.
Jesteśmy oszołomieni tym, jak bardzo myliliśmy się, co do Bośni i Hercegowiny, a zarazem pełni podziwu i szacunku dla tych mieszkańców. To miasto wzbudza wiele emocji, a zwiedzający turysta zwyczajnie nie może przejść obojętny na jego urok, ani smutną historię skrywaną głęboko w sercach jego mieszkańców i w gestach serdeczności. Mimo iż minęło 20 lat, rany w sercach mieszkańców dalej krwawią, a miasto niemal na każdym kroku przypomina o swojej bolesnej niedawnej historii. Sarajewo na zawsze pozostanie już w naszych sercach.
Autor: Kinga Wachel