Kiedy w lutym pojawiły się pierwsze informacje na zagranicznych stronach i social mediach marki Keen o nowej technologii KEEN.BELOWS FLEX oraz pojawieniu się zupełnie nowej linii obuwia, byłam mocno zaintrygowana.
Producent obiecuje bowiem, że dzięki zastosowaniu specjalnej wstawki, jaką zamontowano w środkowej części buta, zużycie energii podczas chodzenia spada o 60%, zaś sam but będzie mógł nam posłużyć dużo dłużej. A jak to wszystko wygląda w praktyce? O tym miałam się wkrótce przekonać.
RIDGE FLEX
Pierwszym modelem, jaki miałam przyjemność przetestować, był Ridge Flex Mid WP. To trekkingowy but, który swoim wyglądem trochę przypomina mi Targhee. Z tą jednak różnicą, że po wyjęciu mojej pary z pudełka miałam wrażenie, iż absolutnie nic nie waży. To wrażenie spotęgowane było również tym, że w ostatnich miesiącach głównie wędrowałam w modelu Karraig, który sam w sobie waży dużo i nadaje się na naprawdę wymagające i trudne warunki. Ridge Flex jawił się jako but, który raczej sprawdzi się na lekkich trasach. I choć pierwsze testy przeszedł w Beskidach (Żywieckim i Wyspowym), to został wystawiony na kilka prób. Przede wszystkim, musiał zmierzyć się z dużą ilością śniegu oraz lodem, a w niższych partiach gór również ze spływającymi po zboczach potokami i zalegającym wszędzie błotem. Po drugie, z racji mojej nowej fascynacji dogtrekkingiem, miał za zadanie utrzymać mnie w pionie podczas stromych zejść, kiedy to mój psiak z dużym zaangażowaniem ciągnął mnie w dół. W takich sytuacjach przyczepność to podstawa. I o ile model Karraig miałam pod tym kątem przetestowany i dawał radę, o tyle wątpiłam, że dużo mniej agresywnapodeszwa Ridge Flex sprawi, że nie zaliczę spektakularnej gleby.
TESTY
Zacznijmy od pierwszych wrażeń. Kiedy założyłam buty w domu, od razu doceniłam ich niewielką wagę. Po prostu nie czuć, że ma się je na sobie. Po zrobieniu kilku kroków stwierdziłam, że lekko sprężynują. Zapewne w ten sposób ma działać wspomniana wstawka, której zadaniem jest ułatwianie zginania buta podczas chodzenia. O ile na początku zwracałam na to uwagę, o tyle później już tego nie czułam.
Pierwszego dnia w górach buty zaliczyły krótszy spacer – częściowo po asfalcie, a częściowo w śniegu i błocie. Na twardych nawierzchniach bardzo dobrze amortyzują wstrząsy. Idzie się lekko i miękko, więc podczas stanowczo dłuższych wędrówek stawy będą na pewno mniej obciążone. Drugiego dnia natomiast, zrealizowały ze mną 14-kilometrowy trekking po Beskidzie Wyspowym. Warunki były dość zmienne. Niżej sporo wody i błota, wyżej dużo śniegu. Miałam pewne obawy, że wędrówkę zakończę z przemoczonymi skarpetami. Nic bardziej mylnego. Ridge Flex mają chyba najlepiej dopracowaną membranę ze wszystkich modeli Keen. Jasne, spora ilość szwów może w przyszłości doprowadzić, że gdzieś zaczną wodę przepuszczać. Prawda jest jednak taka, że dopóki śnieg nie nasypał mi się do nich od góry, to miałam w nich sucho. I co ważne – ich wodoodporność idzie też w parze z oddychalnością. Noga się nie poci. W efekcie pierwszy raz od dawna skończyłam trekking z praktycznie suchymi stopami.
Jeśli chodzi o komfort wędrówki, to największą zaletą Ridge Flex jest fakt, że są lekkie. Nie poczułam natomiast większej różnicy w wydatkowaniu energii. Nawet jeśli moje mięśnie były mniej zmęczone, to raczej dlatego, że Ridge Flex waży mniej niż wspomniany Karraig, w którym głównie ostatnio wędrowałam. Dodatkowo trekking w śniegu rządzi się swoimi prawami. Głównie przez wzgląd na to, że tu się człowiek zapadnie, tam się poślizgnie, tu krzywo stanie itd. Możliwe, że poczuję większą różnicę, gdy zabiorę je na wiosenno-letnie szlaki.
Jednak Ridge Flex pozytywnie zaskoczył mnie przede wszystkim przyczepnością i stabilizacją. Kiedy po raz pierwszy spojrzałam na podeszwę tego modelu miałam pewne obawy, że w zimowych warunkach będę prezentować na szlaku wędrówkowy freestyle vel. gwiazdy tańczą na śniegu i lodzie. Dodatkowo miałam z tyłu głowy myśl, że maszerując z przyczepionym do mnie na uprzęży psem, będę miała wiele okazji do potencjalnego upadku. Gumiś, bo tak wabi się mój psiak, uwielbia długie wędrówki. Gdy idziemy pod górę, oddaje mi część swojej energii, wciągając mnie i pozwalające wydłużyć krok i przyspieszyć tempo. Niestety to samo czyni, gdy idziemy w dół. Tam, gdzie się da, to z nim zbiegam. Ale tam, gdzie się nie da, wyglądamy trochę jak ekipa z Ministerstwa Głupich Kroków. Jedno jest pewne – dostarczamy rozrywki wszystkim osobom obecnym na szlaku. W każdym razie, w takich sytuacjach but, który będzie stabilny i którego podeszwa jakkolwiek utrzyma się w śniegu/na niewielkich oblodzeniach, jest na wagę złota. W starciu z Gumisiem nie dawałam Ridge Flex żadnych szans. A tu – kolejne zaskoczenie. Buty te mają naprawdę dobrą przyczepność. Byłam zdziwiona, jak dobrze trzymały się na zmrożonym śniegu. Fakt, brakuje mi w nich trochę bardziej ostrego wykończenia podeszwy (tu jest dużo bardziej obłe), by można było mocniej but zakotwiczyć w podłożu (co np. świetnie się udaje w Karraigach).
Tu oczywiście może paść słuszna uwaga, że po lodzie czy zmrożonym śniegu powinno się chodzić w rakach/raczkach. Warunki, jakie panowały ostatnio w Beskidach, były na tyle dobre, że można się było bez nich obejść. A zabieranie ze sobą raków po to, by przejść 100-200 m podczas kilkunastokilometrowego trekkingu jest dla mnie trochę bezcelowe.
Czy Ridge Flex mają jakieś wady? Tak, a jest nim system wiązania. A może nie tyle sam system, co sznurówki, które są stanowczo za grube względem haczyków. Obstawiam, że zmiana sznurówek na nieco cieńsze sprawi, że ten problem zniknie. Fakt, jak już się buty zawiąże, to trzymają dobrze nogę i się nie rozwiązują. Inną wadą, którą jednak łatwo wyeliminować, jest fakt, że przy minusowych temperaturach jest w nich po prostu zimno. Wystarczy jednak założyć cieplejsze skarpety (np. z merino) lub dwie pary skarpet i powinno być ok. Tak poza tym, nie udało mi się jak na razie doszukać większych wad tego modelu.
PODSUMOWANIE
Ridge Flex jawi się jako dość uniwersalny, praktycznie całoroczny but. Piszę praktycznie, bowiem w zimowych warunkach może nie zawsze się sprawdzić. W Tatry bym ich nie zabrała. Ale w Beskidy już jak najbardziej. Na pewno są niesamowicie wygodne. I co ważne, przed pierwszym wyjściem w góry nie ma potrzeby ich wcześniejszego rozchodzenia (jak w przypadku Karraigów, które podczas pierwszej wycieczki dały mi w kość). Ich wodoodporność zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Mam nadzieję, że z czasem szwy nie będą mocno przepuszczać wody. Podeszwa świetnie się sprawdza na różnym typie podłoża, a amortyzacja działa wyśmienicie. Samą technologię KEEN.BELOWS FLEX pewnie będę mogła ocenić z czasem, gdy w butach przejdę kilkadziesiąt-kilkaset kilometrów. Póki co uważam, że Ridge Flex może stać się flagowym modelem marki Keen, który znajdzie grono wiernych fanek i fanów. W szczególności, że entuzjastów trekkingów przybywa, co widać po ilości osób wędrujących po polskich szlakach, a co za tym idzie zapotrzebowanie na wygodne, uniwersalne i dobre buty będzie rosnąć.
Autor: Aleksandra Zagórska-Chabros (Bałkany według Rudej)
Pokaż więcej wpisów z
Marzec 2021
Podziel się swoim komentarzem z innymi