Prowincja La Guajira leży w północno wschodniej Kolumbii, przy granicy z Wenezuelą. Jej terytorium rozciąga się wzdłuż wybrzeża karaibskiego, aż po wieczne śniegi gór Sierra Nevada de Santa Marta.
Obszar ten jest idealnym miejscem do przeróżnego rodzaju trekkingów. W zasadzie cała Guajira sąsiaduje z Wenezuelą. Stąd też dzikich, odludnych i niezbyt dobrze poznanych przez turystów miejsc jest tu bardzo dużo. Wioska Palomino jest punktem granicznym między prowincją Magdalena, a Guajira. Palomino niejako otwiera wejście do La Guajira i dalej w głąb Ameryki Południowej.
Mówi się, że historia „turystycznego raju” Palomino rozpoczęła się całkiem nie dawno i szybko rozprzestrzeniała dzięki mediom społecznościowym i zdjęciom udostępnianym przez odwiedzających na różnych portalach. Miejsce zmieniło się z rybackiej wioski i rolniczego terenu w znane i tętniące życiem centrum turystyczne. Można nawet mówić o eksplozji turystów. Razem z tym boomem pojawiły się niestety również problemy, na które miasteczko nie było przygotowane. Nie ma tu ośrodka zdrowia, jest niewielu policjantów, brak wystarczającej infrastruktury.
Tuż obok Palomino w pięknie położonym plażowym punkcie, z kilkunastoma domkami, pracują Barbara i Carlos. Carlos mówi nam: „W Guajira nie uświadczysz policji, a jak jest, to skorumpowana, trzeba uważać. Za to tanie paliwo z Wenezueli kupisz w wielu punktach”. Jak tylko ich poznaliśmy pokochaliśmy ich sposób bycia, ich poczucie humoru i dobrą energię, którą niosą ze sobą…
Pytamy Carlosa, skąd taka sława tego wydawać by się mogło niczym nie wyróżniającego się miejsca jakim jest Palomino? „My tylko podejrzewamy mówi Carlos, że to kwestia ogólno dostępnych narkotyków w Palomino”.
Przyszła nam do głowy taka myśl. Palomino pełne jest młodych ludzi, albo trochę dojrzalszych w stylu hipisowskim. Oddalone o 76 km od Santa Marta i 91 km od Riohacha, Palomino, jeszcze 10 lat temu było wioską duchów, która przeżyła starcia między paramilitarnymi organizacjami: Ruchem Oporu Tayrona i partyzantką FARC. Gdy w 2014 podpisany został pokój, powoli zaczął wracać spokój w okolice Palomino. Miejsce to naprawdę można nazywać rajem, ponieważ w okolicach jest ponad 80 gatunków ptaków, ogromna ilość innych zwierząt, bogata roślinność miedzy innymi karakol, gorzką palmę, różowy guayacán i ceibas.
Idziemy brzegiem plaży, spienione fale, które przetaczają się po piasku obmywają stopy. „Widzisz te plastikowe niby boje – pyta Carlos wskazując na morze – „w środku są albo narkotyki, albo pieniądze za nie… Późnym popołudniem, albo wcześnie rano przypływa łódź i dwoje ludzi wciąga ją na pokład, a potem wyrzucają z powrotem”. Narkotyki w Kolumbii były są i będą…
Cztery tygodnie później rozmawiam z Lori, Argentynką, która od kilku lat mieszka w Palomino i współpracuje z jednym z wielu tutejszych biur podróży, organizując zwiedzanie gór Sierra Nevada de Santa Marta, spływów rzeką na dmuchanej dętce, czy innych atrakcji dla turystów. Lori po części potwierdza opinię Carlosa i mówi: „Wiesz, w Palomino jest duża dostępność do narkotyków, ale raczej nie ma specjalnie wielkiego rynku. Tutaj nie ma la noche.” „Czego?” – pytam? „La noche, życia nocnego” – wyjaśnia mi Lori – „to nie jest Taganga, gdzie jest dużo dyskotek, lokali rozrywkowych, gdzie życie nocne kwitnie każdego wieczora i można się zabawić. Palomino to spokojna wiocha, mała, cicha. Życie zamiera tu po dwudziestej pierwszej. Nie ma klimatu do głośnej zabawy, rozbuchanej pożądaniem, używkami i podnieceniem...”
Jak piszą przewodniki Palomino to jedno z najważniejszych miejsc turystycznych w Kolumbii. Na niewielkim obszarze można znaleźć się pomiędzy Sierra Nevada de Santa Marta i najwyższym szczytem tych gór, Cristóbal Colón (5775 m n.p.m), a Morzem Karaibskim. Okolice Palomino to tropikalny las, rajskie plaże z wysokimi palmami kokosowym, głośny pomruk morza i kilka rzek spływających z gór, których kamienie wyglądają jak prehistoryczne jaja, jak to opisał García Márquez. Można powiedzieć że w pewnym sensie Palomino jest prawdziwym Macondo ze „Stu lat samotności”.
Niedaleko w rezerwacie mieszkają Indianie Kogui. Jedni z ostatnich rdzennych mieszkańców tych terenów. W okolicach Palomino współżyją cztery grupy etniczne: Kogui, Arhuaco, Wiwa i Kankuama, które zachowują swoje zwyczaje, swój język. Dzielą terytorium, które geograficznie jest bardzo zróżnicowane. Od wiecznego śniegu i arktycznych temperatur, po ciepłe i wilgotne piaski Morza Karaibskiego, poprzetykane rzekami, które sprzyjają rolnictwu. Uprawia się tu owoce tropikalne, mango, banany, papaya czy ananasy. Rdzenni mieszkańcy tych ziem, którzy przetrwali podbój Hiszpanów, uważają zaśnieżone szczyty za centrum świata. Religie i wierzenia przenikają się wzajemnie.
Kogui (inaczej też Cogui lub Kágaba) oznacza „jaguar”, zajmują ziemię na terenach gór, zwanych Sierra Nevada de Santa Marta, w dolinach rzek Don Diego, Palomino, San Migue i Ancho. Populacja liczy około dziesięciu tysięcy osób, które mówią swoim własnym językiem.
Kogui uważają siebie, jako tych, którzy byli na tych terenach pierwsi dlatego noszą nazwę „Starsi Bracia”. Wszyscy, którzy przyszli później, są przez nich uważani za „Mniejszych Braci”. Według Kogui różnica między braćmi wynika z wiedzy o naturze. „Starsi Bracia” biorą większą odpowiedzialność za naturę, zapewnienie dobrego rozwoju, cyklu kosmicznego, tak aby choroby nie zniszczyły życia i aby zbiory były bogate.
Jak wiele plemion Indian, tak i w tym rejonie rdzenni mieszkańcy mają osobę, która jest pośrednikiem między siłami nadprzyrodzonymi „wyższymi”, a ludźmi. Mędrca, kacyka, osobę godną zaufania. To „El Mamo”. Reprezentuje wiedzę, mądrość, jest duchowym przewodnikiem. El Mamo nie uzurpuje sobie jednak prawa do dyktatury, decyzje podejmowane są wspólnie w społeczności i wszyscy członkowie mają głos. Ma to związek z przekonaniem, że każdy człowiek powinien odkryć i znać swoje korzenie i dbać o swoja przeszłość. Pokora to znak mądrości. Mocne powiązania Indian z naturą są w zachodniej kulturze znane od lat. Ważne jest dla nich by ziemia była zdrowa, woda wolna od zanieczyszczeń, a wiatr od wirusów. Przyszły El Mamo jest zwykle wybierany, gdy jest małym dzieckiem. Umieszczany jest w jaskini, gdzie obecny El Mamo opiekuje się nim, uczy, trenuje, oddaje swoją mądrość, dostrajając i adaptując chłopca do praw, jakie panują w naturze. Przyszły El Mamo uczy się koncentracji, zachowania równowagi. Gdy dorośnie ma prowadzić, uzdrawiać i być przywódcą. El Mamo to nie jest szaman, ani uzdrowicie, raczej plemienny kapłan.
Jeden z tutejszych El Mamo mówi „Duchowość (radość, spokój, wewnętrzny spokój i harmonia) jest istotą życia, tutaj nie ma podziałów ani odległości”. I w czasie korona wirusa, kiedy o tym czytam, wydaje się że cały świat wiruje i nie chce stanąć w miejscu, to czytanie o mędrcach Kogui przywraca wiarę w odzyskanie spokoju ducha.
W piątek najliczniej można spotkać ludzi z plemienia Kogui w Palomino i innych regionach, od Santa Marta do odległego Riohacha. To zamknięci w sobie, nieśmiali ludzie. Silnie przywiązani do swojej tradycji. Zwykle można ich poznać po stroju. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety mają proste ubrania. Mężczyźni noszą proste tuniki i spodnie wiązane sznurkiem w talii, a kobiety mają jednej długości materiał, owinięty wokół ciała, jak suknia. Charakterystyczne jest to, że ich ubrania są całkowicie białe. Kogui mówią, że biel reprezentuje Wielką Matkę, a zarazem czystość ich natury. Zarówno mężczyźni jak i kobiety noszą na ramionach tradycyjne torby, robione przez nie na drutach.
Podobnie jak wiele innych tubylczych plemion, lud Kogui respektuje świętość góry Pico Cristóbal Colón, którą nazywają Gonawindúa. Wierzą, że ta góra jest „Sercem świata”. Aby zachować tradycyjny styl życia, rzadko wchodzą w interakcje ze współczesnym światem lub z cywilizacją na zewnątrz. Nieznajomi nie mają wstępu na ich ziemie rodowe.
Tereny Santa Marta de Nevada, w tym także Palomino to tereny wieloletnich walk paramilitarnych bojówek, czy raczej kolumbijskich partyzantów. Cristina, którą poznaliśmy w Palomino, utrzymuje się z prowadzenia baru, miedzy innymi sprzedaje pyszne arepa con queso czyli placki z serem. Jej ojciec był właścicielem największej farmy kawy w regionie; tam uprawiali od lat kawę i kakao. W 2011 przyszła grupa żołnierzy, jak myślała wtedy, ale teraz już wie, że to nie byli żołnierze, tylko paramilitarne bojówki, które siały zamęt w okolicy i wszystko było kompletnie w rozsypce. Niczego nie można było być pewnym. Partyzantka, która długo walczyła w rejonie Santa Marta i nie tylko to nie jedyne zmartwienie Kolumbijczyków. Zorganizowane grupy przestępcze, przemytnicy narkotyków skutecznie utrudniali normalne życie w przeszłości. Teraz wydaje się, że sprawy toczą się w dobrym kierunku.
Autor: Krzysztof Rudź, Izabela Rudź, fragment książki "W Krainie Kondorów" (Ludzie Podróżują)
Pokaż więcej wpisów z
Czerwiec 2020
Podziel się swoim komentarzem z innymi