Godzina 4:00. Dzwoni budzik. I tu śmieszna sytuacja, bo Kamil jako jedyny pyta się czy wstajemy. Oczywiście, każdy z Nas bardzo dobrze to słyszy, ale udajemy, że twardo śpimy. Ani myślimy wstawać o tak wczesnej porze. Po chwili wszyscy zasypiamy i ponownie budzimy się dopiero o godzinie 7. Ale przynajmniej, w tym przypadku jest winny zaistniałej sytuacji. To oczywiście Kamil. Słyszał budzik i Nas nie obudził...
Śmiejemy się trochę z tego wszystkiego, ale po części to dobrze, że tak się stało. W związku z tak późną godziną sprawa wyboru dzisiejszej trasy sama się wyjaśniła. Z uwagi na to, ze o 15 planujemy wyjechać, nie pozostaje Nam dzisiaj nic innego jak udać się na ferratę Strobel, znajdującą się w grupie Pomagagnon. Składamy namioty i udajemy się do samochodu. Pogoda jest bardzo ładna. Jest już całkiem ciepło i przyjemnie. Teraz szybkie śniadanko i zjeżdżamy w dół. Kierujemy się w stronę restauracji Fiames, która jest punktem wyjściowym. Ostanie sprawdzenie czy wszystko zabraliśmy i przechodzimy na drugą stronę jezdni. Po chwili widzimy już pierwszy znak. Naszym dzisiejszym celem jest ferrata Albino Michielli Strobel. Skala trudności wg. Tkaczyka 4/6. Ferrata trudna.
Trasa, jak to zawsze na początku bywa, prowadzi przez całkiem przyjemny lasek...
W miarę szybko zwiększamy wysokość. Po drodze mijamy kilkuosobową grupę, która zmierza w tym samym kierunku. Ściana przy której zaczyna się ferrata jest już co raz bliżej.
Zakładamy sprzęt i zaczynamy wspinaczkę. Jedynie początek lekko postraszył, bowiem już po chwili żelazna lina się kończy i trasa biegnie bez ubezpieczeń. Od samego początku zaczynają się już całkiem ładne widoki. Rzeka która widać w oddali, będzie Naszym końcowym celem. Wszak kiedyś trzeba się wykąpać
Podchodzimy kawałeczek i ponownie zaczynają się ubezpieczenia i prawie pionowa wspinaczka...
Idziemy dalej, wąską ścieżka. Przez całą trasę, towarzyszy Nam w zasadzie dużo zieleni...
Teraz troszkę wspinaczki w górę...
Co chwilę na trasie pojawiają się odcinki, na których nie ma ubezpieczeń. Oczywiście nie są trudne, ale na tej ferracie właśnie taka przeplatanka występuje...
Po chwili wychodzimy na taki bardzo ładny punkt widokowy...
Spoglądam w dół. Ładna przepaść jest w tym miejscu...
To miejsce jest oczywiście tak piękne, że nie obejdzie się bez pamiątkowych zdjęć. Akurat w tym miejscu odpoczynek zrobiła sobie dwójka turystów(chłopak z dziewczyną), którzy również zmierzali w kierunku szczytu. Korzystając z okazji, poprosiliśmy ich o zrobienie Naszego jedynego wspólnego zdjęcia. Panie i Panowie, przed Wami złota piątka w komplecie i w całej okazałości
Teraz czeka Nas pionowa wspinaczka w górę. Łukasz oczywiście już dawno na górze...
My z kolei dopiero zaczynamy wspinaczkę.
A taki ładny mieliśmy przed chwilą punkt widokowy...
Wspinaczka po chwili się kończy. Teraz kawałeczek podejścia bez ubezpieczeń...
Po chwili dochodzimy do bardzo przyjemnej półeczki. To ta, na której widzieliśmy z dołu Łukasza. Jest to kolejny ładny punkt widokowy...
Widać już ścianę (a na niej dwóch wspinaczy), z którą za chwilę będziemy musieli się zmierzyć....
Kontynuując wędrówkę zbliżamy się powoli do pionowej ściany. Tam czeka Nas wspinaczka pod drabince...
Po chwili drabinka się kończy...I zaczynamy klasyczną wspinaczkę...
Tutaj znowu kończą się ubezpieczenia...I wychodzimy na zwykłą górską ścieżkę...Cały czas towarzyszą Nam takie ładne widoczki...
Po chwili znajdujemy się przy tablicy pamiątkowej. Tutaj też na chwilkę przystajemy...
Łyk wody i wspinamy się dalej...Szczyt co raz bliżej, to i uśmiechy co raz szersze...
Tutaj kończy się ferrata Strobel, która zawędrowaliśmy na sam szczyt Punta Fiames. Znajdujemy się teraz na wysokości 2240 m n.p.m.
Teraz czas na odpoczynek i delektowania się otaczającymi Nas z każdej strony pięknymi widokami....Pogoda jest naprawdę piękna, a słoneczko co raz mocniej przygrzewa. Tuż obok Nas, odpoczywa również para z Polski. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia i niestety pora schodzić...
Zaczynamy schodzenie. Szlak prowadzi Nas wąską ścieżką...Skały przed Nami robią niesamowite wrażenie. Zdjęcia tego oczywiście nie oddają, ale na żywo wyglądają przepięknie...
Dochodzimy do miejsca w którym poprowadzona został żelazna lina. Cały sprzęt mamy już pochowany do plecaków, więc ostrożnie go przechodzimy. Ale tak szczerze mówiąc, to trzeba tutaj uważać, bo może to tak na zdjęciach nie widać, ale upadek w tym miejscu może być naprawdę bolesny...
Zatrzymujemy się na chwilę i wyjmujemy mapę...Podejmujemy decyzję o lekkim skróceniu drogi i zbiegamy piargiem w dół...
Jedynie Kamil troszkę bardziej ostrożnie schodził, podpierając się kijkami...Chwila odpoczynku. Cały czas towarzyszy Nam dość mocne słońce. Na szczęście las już co raz bliżej...Wchodzimy do lasu. W końcu trochę cienia...Lasek się kończy i do samochodu zostało Nam już naprawdę niewiele drogi...Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie i tutaj Nasza dzisiejsza wędrówka, a także i Nasz cały dolomity wyjazd niestety dobiega końca...
Dochodzimy do samochodu. Ściągamy plecaki, zakładamy sandały, bierzemy ręczniki i udajemy się nad rzekę. Od parkingu znajdującego się przy restauracji, to raptem jakieś 2-3 minuty drogi. Parę osób się tam opala. Przechodzimy kawałeczek dalej, ściągamy ubrania i próbujemy wejść do wprost lodowatej wody. Na początku się tylko ochlapujemy, ale później już cali się zanurzamy. Woda lodowata ! Za długo się nie da wytrzymać hehe.Ale po takiej kąpieli czujemy się jak nowo narodzeni. Przy samochodzie spędzamy jeszcze trochę czasu. Przepakowujemy się. Układamy wszystko na spokojnie w bagażniku i szykujemy się do drogi powrotnej. Czasowo się wyrobiliśmy. Jest chyba równa 15.Szukamy jeszcze jakiegoś supermarketu, żeby kupić wino, ale ten do którego podjechaliśmy akurat był zamknięty. Może coś jeszcze będzie po drodze.Chcieliśmy również zjeść przed drogą jakąś pizzę w restauracji, ale również nie było Nam dane. W tej przy której się zatrzymaliśmy, albo była jakaś impreza zamknięta, albo już zamykali, bo nic nie można było zamówić. Jedziemy dalej. W końcu przy drodze jest jakiś sklep typowo z winami. Tam też się zatrzymujemy i robimy zakupy. I tutaj w zasadzie robię ostatnie zdjęcie. Żegnajcie Dolomity.. :(.
Trasa powrotna praktycznie wygląda tak samo. W Austrii robimy sobie dłuższą przerwę. Stajemy na parkingu przy autostradzie i tam robimy sobie gorący posiłek. Tak żeby starczyło na całą drogę.Na początku ja prowadzę i po około 700 km oddaję kierownicę koledze. Oczywiście, również mógłbym jechać dalej, ale rano przecież ruszam w kolejną trasę. Wypada trochę odpocząć i może spróbować się zdrzemnąć. Siadam z tyłu, ale ponownie kiepsko mi to wychodzi.
Będąc już na Słowacji musieliśmy minąć zjazd na przejście graniczne w Zwardoniu i w konsekwencji granice przekroczyliśmy w Cieszynie. Później wjechaliśmy na A4 i nią zajechaliśmy prosto do Krakowa. Cali, zdrowi i bez żadnych przygód po drodze.Była godzina 4:00 jak wypakowywaliśmy rzeczy z auta. Ja u siebie w domu byłem dokładnie o 4:30.
I zanim napiszę co było dalej, to jeszcze chciałem w tym miejscu zrobić drobne podsumowanie Naszego wyjazdu w Dolomity.
Autor: Paweł Wachel (KEEN POLSKA)
A więc tak:
- Ilość pokonanych kilometrów (nie uwzględniam tych przebytych pieszo na szlakach): 2102 km
- Paliwo zużyte: 125,73 l
- Średnie spalanie: 5,98 l / 100 km
- Winiety:
- Słowacja: 14 euro (miesięczna)
- Austria: 8,30 euro (10 dni)
- Na paliwo wydaliśmy w przeliczeniu na złotówki: 712, 41 zł
- Na winiety: 94,10 zł
- Łącznie daję Nam to kwotę: 806,51 zł
- W przeliczeniu na osobę jest to kwota rzędu: 161,30 zł
Pokaż więcej wpisów z
Lipiec 2019
Podziel się swoim komentarzem z innymi