4:30 dzwoni budzik. Pora wstawać. Nie chcemy tracić cennego czasu, więc w miarę szybko zwlekamy się "z łóżka". Składamy mokre od rosy namioty i kierujemy się w stronę samochodu. Noc była zimna. Termometr w samochodzie pokazuje raptem 5 stopni na plusie.
Zabieramy się za przyrządzenie śniadanka. Choć tak naprawdę bardziej to przypomina obiad. Nie jemy kanapek. Gotujemy ryż, makaron - wedle uznania. Konserwa, kukurydza, sos i mamy troszkę bardziej kaloryczny posiłek, dzięki któremu sił starczy Nam na trochę dłużej. Oczywiście na trasę zabieramy także normalny prowiant. Przepakowujemy plecaki i wsiadamy do auta. Musimy podjechać kawałeczek do góry. Zostawiamy auto na parkingu i powolutku zaczynamy wędrówkę. Naszym dzisiejszym celem jest ferrata Giovanni Lipella. Podobno najpiękniejsza w Dolomitach.
Stopień trudności wg. Tkaczyka: 4/6. Ferrata trudna.
Ferrata, którą wybraliśmy poprowadzi Nas prawie na sam szczyt Tofane di Rozes (3225 m n.p.m.) Ta pięknie prezentuje się o wschodzie słońca...
Dzisiejszy poranek, jeśli chodzi o pogodę, jest zdecydowanie ładniejszy. Od samego początku towarzyszy Nam błękitne niebo. Widoczne w oddali szczyty mienią się w słońcu. Jest po prostu pięknie. Aż chce się iść co raz wyżej i wyżej...
Jak widać nie jesteśmy jedynymi, którzy nocują pod namiotem ;)
Idziemy dalej...
Po chwili dochodzimy do rozgałęzienia. Tutaj droga troszkę zakręca. Kierujemy się w prawo...
Przed Nami przejście krótkim tunelem...
Po wyjściu z niego zaczyna robić się jeszcze piękniej...
W oddali dostrzegamy kozice. Najpierw jedną...
A chwilę później pojawia się ich więcej...
Teraz troszkę bardziej pod górę....
Jeszcze jedno spojrzenie na kozicę...
I pniemy się co raz wyżej...
Po drugiej stronie znajduje się przepiękny płaskowyż. Już w pierwszym dniu rzucił się Nam w oczy. Zdecydowanie ma coś w sobie...
Dochodzimy do kolejnego drogowskazu, który Nas tylko upewnia, że kierujemy się w dobrą stronę...
Przy drogowskazie skręcamy w prawo i wędrujemy dalej. Do początku ferraty jeszcze troszkę drogi zostało...
Tunel, który jeszcze nie tak dawno mijaliśmy zostaje daleko za Nami...
Zauroczeni widokami robimy sobie krótki odpoczynek...
Jeszcze tylko jedno spojrzenie...
I idziemy dalej...
Mijamy ostatni drogowskaz. Stąd widać już gdzie się zaczyna ferrata...
Ostatnie metry podejścia i możemy zakładać sprzęt...
Sprzęt założony. Zaczynamy zabawę. Przed Nami Galleria Castelletto...
Z uwagi na dużą popularność trasy, pod ścianą zaczyna robić się tłoczno. W szczególności jest to odczuwalne właśnie w tej początkowej fazie ferraty, czyli przejściu przez tunel...
A tak trasa wygląda po drugiej stronie tunelu...
Teraz czeka Nas przejście przez śnieg. Jest ślisko, trzeba uważać. Chwila nieuwagi i zsunąć się można ładnie...
Dochodzimy do miejsca w którym znajduje się pamiątkowa tabliczka. Tutaj tak naprawdę rozpoczyna się ferrata Lipella...
Zaczynamy wspinaczkę. Droga idzie lekko w górę...
Po chwili znajdujemy się na dużej wygodnej półce...
Trasa chwilowo zamienia się w trawers...
Mijamy dwójkę odpoczywających turystów...
I kontynuujemy wspinaczkę w górę...
Po chwili znajdujemy się na wąskim gzymsiku. Tutaj trasa nie jest ubezpieczona, ale też nie ma żadnych trudności...
Jeszcze tylko szybki obrót w tył. Fotografuję dwójkę turystów, znajdujących się właśnie na odcinku, który my mamy już za sobą...
Idziemy dalej całkiem wygodną ścieżką...
Widoki wokół Nas przepiękne...
Co kawałek na szlaku można spotkać usypane z kamieni kopczyki...
Po chwili dochodzimy, do jednego z fajniejszych przejść na trasie. Przynajmniej mi się bardzo podobało
Tutaj musimy przedostać się na drugą stronę wąziutkim gzymsikiem. Mniej więcej widać jak przebiega trasa...:)
A tak to wygląda z innej perspektywy..
Końcowy odcinek i wszyscy jesteśmy po drugiej stronie...
Przed Nami kolejne kamienne kopczyki...
I zarazem bardzo ładny punkt widokowy...
Podchodzimy kawałeczek w górę...
I teraz już ładnie się Nam prezentuje miejsce, z którym przed chwilą się zmagaliśmy...
Spojrzenie w drugą stronę. Widać że Nasza wysokość z każdym krokiem się zwiększa...
Pora na dalszą wspinaczkę...
I ponownie ścieżka zamienia się w odcinek nie ubezpieczony...
Za nami kolejni turyści....
Teraz troszkę bardziej pionowo...
I chwila odpoczynku. Widać jak trasa jest pięknie eksponowana...
Jeszcze tylko kawałeczek podejścia...
I dochodzimy do miejsca, w którym ścieżka rozchodzi się w dwóch kierunkach. Idąc w prawo będziemy kontynuować ferratę i kierować się w stronę szczytu. Patrząc w lewo widzimy jednak bardzo ładny punkt widokowy i sporo miejsca żeby w spokoju, nie blokując nikomu drogi, zrobić sobie nieco dłuższy odpoczynek i coś zjeść. Tam też się kierujemy...
Tre Dita na pierwszym planie..
A tutaj bardzo ładnie prezentują się dwa główne szczyty Tofane. Po lewej Tofana di Dendro a po prawej Tofana di Mezzo. W lewym dolnym rogu charakterystyczne 3 palce...
Drugie śniadanie przy takich widokach smakuje tutaj wyjątkowo dobrze. Bardzo przyjemnie się siedzi, ale w Naszym kierunku zmierza kolejna grupka turystów...
Najwyższa pora się zbierać. Nie chcemy żeby Nas wyprzedzili, bo później ciężko będzie ich wyminąć...
2/3 ferraty za Nami, ale wspinaczki jeszcze trochę zostało...
Powoli wchodzimy w rejony słynnego amfiteatru, ale tak naprawdę dopiero będąc wyżej, będzie można zobaczyć go w całej okazałości....
W przeważającej części tego odcinka wspinaczka jest naprawdę bardzo ciekawa. Występują tu również całkiem pionowe przejścia...
Teraz lekki trawers...
I wreszcie widzimy amfiteatr w całej okazałości. Z tej perspektywy prezentuje się naprawdę przepięknie...
Jesteśmy już naprawdę wysoko. Za niedługo przekroczymy próg 3000 m n.p.m.
W oddali przepiękne widoki...
I to już w zasadzie ostatnie metry wspinaczki...
W tym miejscu ferrata się kończy. Nie kończy się natomiast szlak. Do szczytu pozostało jeszcze troszkę drogi...
Przejście bardzo ładną ferratą, mamy już niestety za sobą. Jeszcze tylko jedno zdjęcie na stronę, z której przyszliśmy...
I patrzymy w drugą stronę. Przed Nami ostatnie podejście, które doprowadzi Nas na sam szczyt Tofany de Rozes...
Chwilka odpoczynku i ruszamy dalej...
Mijamy kolejną pamiątkową tabliczkę...
Dochodzimy do miejsca, w którym jest zdecydowanie więcej przestrzeni. Wiele osób robi sobie tutaj krótki odpoczynek. Jak widać w tym dniu jest ich naprawdę sporo.
My podchodzimy troszkę wyżej i również na chwilę przystajemy...
Spojrzenie wokół...
I idziemy dalej w górę...
Mijamy Panią z psem, która jakby nigdy nic, idzie sobie spokojnie szlakiem. Myślę sobie, jak tutaj się znalazł ten pies ? Przecież nie wszedł ferratą...Ale tutaj właśnie łączą się dwa szlaki. Warto wspomnieć, że na szczyt, który właśnie atakujemy, prowadzi także ze schroniska Giussani, normalna droga turystyczna, która nie wymaga żadnego sprzętu. My nią właśnie będziemy wracać.
Na tym odcinku widzieliśmy jeszcze jednego psa.
Już tylko metry dzielą Nas od szczytu...
W końcu stajemy na szczycie Tofany di Rozes. Jesteśmy na wysokości 3225 m. n.p.m. ;)
Na samej górze, znajduje się solidny krzyż, wypełniony kamieniami. Z tego co zauważyłem, prawdopodobnie jest tam jeszcze pamiątkowa księga, do której może wpisać się każdy zdobywca. My akurat tego nie zrobiliśmy. Cieszyliśmy się w tym czasie widokami. A kto wie, może jeszcze kiedyś się tam pojawimy...
Widoki ze szczytu niesamowite...
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie...
I niestety pora schodzić. Jeszcze kawał drogi przed Nami...
Szczyt zdobyty. Teraz czeka Nas zejście. Początkowo wracamy tą samą ścieżką, która tutaj przyszliśmy. Dopiero później jest rozwidlenie. Idziemy w prawo w kierunku schroniska Giussani...
Przed Nami kolejne przejście przez śnieg...
W oddali widać już Nasz najbliższy cel...
I tutaj, po raz kolejny pojawia się śnieg. Na samym początku widać taką dużą dziurę, gdzieś na pół metra. W tym miejscu dość mocno się zapadłem. Lewa noga uciekła momentalnie w dół i zatrzymała dużo powyżej kolana. Za przyjemne to nie było, ale na szczęście nic sobie nie zrobiłem. W każdym bądź razie trzeba uważać przy takich przejściach...
Po chwili dochodzimy do schroniska Giussani. Tutaj robimy sobie krótki odpoczynek...
Spojrzenie w stronę szczytu na którym jeszcze nie tak dawno byliśmy.Zarówno okiem fotografa...
Jak i Łukasza, który wdrapał się nieco wyżej...
Kierujemy się dalej w dół, sukcesywnie obniżając wysokość...
Przepięknie stąd prezentuje się Lastoni de Formin...
Im niżej jesteśmy, tym co raz więcej towarzyszy Nam zieleni...
Powoli zaczyna się las...
Mijamy całkiem ładną chatkę z kranikiem i "wanną" na zewnątrz :)
I to już w zasadzie końcówka szlaku...
Po chwili wychodzimy na parking, ale nie ten na którym zostawiliśmy samochód. Musimy jeszcze przejść kawałek szosą, by znaleźć się w miejscu, z którego rano wyruszyliśmy. To był długi dzień. Pomimo tego, że wcześnie wstaliśmy, to i tak przejście całej trasy zajęło Nam naprawdę sporo czasu.
W momencie w którym wróciliśmy do samochodu, była chyba godzina 17-18. Na polance, obok parkingu rozłożyliśmy się z karimatami i tam też gotowaliśmy cały obiad. W międzyczasie rozmyślaliśmy nad kolejnym dniem. Gdzie by tu pójść ? Kamil sprawdzał pogodę. Mi w głowie troszkę siedziały pozostałe Tofany, ale w końcu z nich zrezygnowaliśmy. Zostawimy sobie je na kolejny wypad. Pogoda na jutro przedstawiała się następująco. Od świtu do południa prawie bezchmurnie i bez opadów. Później opady i miejscami burze. I co w takim wypadku robić ? Wypadałoby wybrać jakąś krótką ferratę. Wstać tak samo wcześnie jak dzisiaj, przejść w miarę sprawnie trasę i wrócić przed deszczem do samochodu.
Istotny był też dla Nas poziom trudności. Dzisiaj przeszliśmy ferratą sklasyfikowaną wg Tkaczyka jako trudna. Wiemy już jak to wygląda. Problemów nie mieliśmy. To może w takim razie coś trudniejszego ? Ok, ale co ? Przeglądamy przewodnik oraz mapę i w końcu decydujemy. Jutro Naszym celem będzie ferrata Giuseppe Olivieri na Punta Anna.
Wsiadamy do samochodu, zjeżdżamy kawałeczek w dół, zatrzymując się w tym samym miejscu co wczoraj. Bierzemy namioty, karimaty oraz śpiwory i kierujemy się do Naszego "hotelu" pod chmurką. Pozostaje nastawić budzik. Z tego co pamiętam, to chyba ustawiamy go pół godziny wcześniej, czyli na 4 rano. Myślicie, że wstaniemy ?
Jest chyba godzina 21 jak kładziemy się spać. Jeszcze tylko nurtuje Nas jedna rzecz. Czy dziś w nocy też będzie tak zimno
Autor: Paweł Wachel (KEEN POLSKA)
Pokaż więcej wpisów z
Kwiecień 2019
Podziel się swoim komentarzem z innymi