Rozmowy na temat tegorocznych wakacji trwały od dłuższego czasu. W przypadku ich pierwszej części, czyli wyjazdu na kilka dni w Dolomity kluczowe było zgranie czasowe. Wybranie takiego terminu, który odpowiadał by każdemu z Naszej piątki. Długo debatowaliśmy na temat daty wyjazdu.W grę wchodził głównie sierpień albo wrzesień. Jeśli chodzi o warunki pogodowe, sierpień był jednak bardziej przyjazny.
W końcu zdecydowaliśmy, że wyjeżdżamy 14 sierpnia. Tego dnia cześć z Nas oczywiście normalnie jeszcze pracowała, także umówiliśmy się na godzinę 16. Z uwagi na to, że 15 sierpnia był dniem wolnym od pracy, wystarczyło wziąć jeden dzień wolnego by mieć nieco wydłużony weekend. W sam raz na taki wypad. Dopiero dzień przed wyjazdem, mieliśmy okazję spotkać się w komplecie, prześledzić mapy i przewodniki i zadecydować gdzie tak naprawdę jedziemy. Który region wybierany. Wcześniej jedynie telefonicznie padały jakieś propozycje.
Podjęliśmy decyzję. Wybieramy grupę Tofany. Pozostaje jeszcze kwestia spakowania się i zakupienia żywności w Krakowie by jak najbardziej zminimalizować koszty wyjazdu.
Warto w tym miejscu nadmienić, że jeśli chodzi o mnie, to chęć wyjazdu w Dolomity w dużej mierze poparta była relacjami jakie znalazłem na forach internetowych. W szczególności tych, które zawierały opisy całej masy pięknych przejść via ferratami - te w końcu są miały być naszym głównym celem. Ale również relacji ze zwykłych turystycznych szlaków, których w Dolomiatach jest naprawdę mnóstwo. Masa przepięknych fotografii, które rejestruje ludzkie oko powoduje że w człowieku rodzą się marzenia i myśl "kurczę, ja też tam chcę być. Chcę to zobaczyć na własne oczy". To marzenie właśnie staje się rzeczywistością.
14 sierpnia, z lekkim 20 minutowym opóźnieniem wyjeżdżamy. Podróżujemy moim kochanym Passacikiem :)
Mniej więcej tak wygląda po brzegi wypchany bagażnik. Cały Nasz cenny dorobek :) Mniej więcej, bo za każdym razem konfiguracja się zmieniała :)
Wybieramy trasę przez Słowację, Austrię wprost do Cortiny d' Ampezzo we Włoszech. Około 1000 km. Aby to zobrazować załączam mapkę
Za wyjątkiem wyjazdu z Krakowa, gdzie trochę postaliśmy w korkach, cała trasę pokonaliśmy dość sprawnie. Zaraz po przekroczeniu granicy ze Słowacją na stacji zakupiliśmy winietę. Wziąłem miesięczną z uwagi na to, że po powrocie z Dolomitów, ponownie będę jechał przez ten kraj. Następnie zakup winiety na granicy z Austrią i jedziemy dalej. Gdzieś koło 2 w nocy, mając za sobą blisko 700 km, oddaje kierownicę koledze. Co prawda dobrze się czuję i mógłbym jechać dalej, ale w końcu mamy w planach, że zaraz po przyjeździe, ruszamy na szlak. Wypadałoby się w takim razie coś zdrzemnąć. Próbuję zasnąć, ale średnio mi to wychodzi. Nie potrafię spać w samochodzie. Może zaliczyłem parę minut drzemki. Nie dłużej. Po przejechaniu 903 km zapala się rezerwa i zjeżdżamy na stację samoobsługową. Wolimy zatankować w Austrii, gdzie paliwo jest dużo tańsze niż we Włoszech. Do celu, czyli do miejscowości Cortina d' Ampezzo zostało Nam około 100 km. Jedziemy dalej. Po przejechaniu długiego, stromego i krętego podjazdu, około godziny 4:30 dojeżdżamy do Passo Falzarego. Jesteśmy na miejscu.
Oczywiście, to zdjęcie zostało zrobione zaraz po zejściu ze szlaku. W momencie w którym przyjechaliśmy, na parkingu nie stało chyba ani jedno auto.
Termometr w samochodzie pokazuje 4 stopnie. Zimno. Musiało upłynąć trochę czasu zanim zdecydowaliśmy się z niego wyjść. Powoli coś się przejaśnia. Zaczyna wschodzić słońce. Przebieramy się. Zakładamy wygodne buty, polary i nawet czapki. Przepakowujemy plecaki. Zabieramy niezbędny sprzęt, wodę, jedzenie i ruszamy na Naszą pierwszą wędrówkę po Dolomitach. Tutaj tak naprawdę zaczyna się dzień pierwszy....
Wyjmujemy mapę i przewodnik. Zastanawiamy się na tym, który szlak wybrać. To w końcu Nasza pierwsza styczność z Dolomitami i pierwsza styczność z via ferratami.
Dochodzimy do wniosku, że podejdziemy kawałek i wówczas coś wybierzemy. W tym czasie wszystko zaczyna się budzić...
Na wstępie tylko zaznaczę, że większość zdjęć z Dolomitów jest autorstwa kolegi - Kamila, i dzięki jego uprzejmości je tutaj zamieszczam. Moje oczywiście też się tutaj pojawią, albo przypuszczam, że będą jedynie suplementem. Rożnica w jakości zdjęć pomiędzy profesjonalnym aparatem, a takim zwykłym kompaktowym jest niesamowita. Aczkolwiek aparat kompaktowy ma też swoje zalety. Podczas wędrówek via ferratami bardzo dobrze się sprawdza i z uwagi na niewielki rozmiar praktycznie w każdej chwili można go wyciągnąć. Dzięki temu, zrobiłem sporo dodatkowych ujęć, których Kamil nie zdołał uchwycić. Dlatego będą tutaj zdjęcia z dwóch aparatów. Powolutku pniemy się do góry....
Czas zajrzeć na mapę. Próbujemy się z nią oswoić i tak naprawdę się odnaleźć.
Dalej nie wiemy gdzie pójść. Idąc w prawo dojdziemy do szlaku prowadzącego na via ferratę Giovani Lipella.
Ta, bardzo Nam chodzi po głowie, ale po pierwsze, na sam początek nie ma się co na nią porywać. Po drugie, pogoda wcale nie jest taka do końca pewna. Odpuszczamy. Wspólnie stwierdzamy, że jeśli tylko pozwolą na to warunki, spróbujemy na nią wejść następnego dnia. Tym czasem słońce wzeszło już na dobre.
Można powiedzieć, że troszkę sobie błądzimy. Kierujemy się w kierunku Col dei Bosa.
Podchodzimy kawałek, ale w konsekwencji zawracamy. Wchodzimy na główną ścieżkę.
Mijane szczyty tulą się w obłokach...
By za chwilę pokazać swoje prawdziwe oblicze...
Obieramy właściwy kierunek. Wiemy już co będzie Naszym najbliższym celem...
Mijamy znak i wąską ścieżką, powolutku wznosimy się co raz wyżej...
Jak łatwo zauważyć, do schroniska Lagazuoi również można dostać się kolejką...
Kłębiaste chmury stają się niemiłosierne dla pobliskich szczytów....
Dochodzimy do miejsca, gdzie zaczyna się ferrata...
Tutaj też zakładamy niezbędny sprzęt...
I powoli ruszamy dalej. Wpinamy się tylko na samym początku, żeby sobie przetestować sprzęt i zobaczyć jak to wszystko funkcjonuje...
Ferrata jest na tyle prosta, że dalsza jej część praktycznie nie wymaga żadnej asekuracji...
Wchodzimy do tunelu, gdzie Kamilowi po raz kolejny udaję się zrobić świetne zdjęcie ;)
W tunelu, co jakiś czas rozlokowane są punkty widokowe. Niestety wówczas całe niebo było pokryte gęstymi chmurami i widoczność była zerowa.Tunel się kończy. Pochodzimy jeszcze kawałek do góry i znajdujemy się tuż przed schroniskiem Lagazuoi. W tym samym czasie na szczyt wjeżdża kolejka wypełniona turystami.
Spod schroniska rozchodzą się całkiem ładne widoki...
Siadamy na murku i robimy sobie tutaj chwilę przerwy...
Ponownie analizujemy mapę i zastanawiamy się co dalej...
Myślimy na jakąś ferratą, ale w pobliżu były w większości te trudne, bądź zbyt długie. Pogoda jest nie pewna. Wyższe partie są całe w chmurach. Nie pamiętam, która była godzina w momencie w którym byliśmy pod schroniskiem, ale pomimo tego że nie wiele przeszliśmy, to już jakieś zmęczenie dawało się we znaki. Zadecydowaliśmy, że z uwagi na te wszystkie czynniki, może po prostu lepiej dzisiaj odpuścić, a jutro wstać wcześnie i zrobić coś konkretnego.Odpuszczamy oczywiście tylko przejścia ferratami. Nie wracamy jeszcze do samochodu. Zaczyna robić się chłodno. Czas ruszać dalej. Schodzimy ścieżką w dół w kierunku szlaku prowadzącego na ferratę Tomaselli...
Jesteśmy co raz bliżej ferratty Tomaselli...
W końcu się zatrzymujemy i chyba ze 20 min. wpatrujemy się w ten szczyt. Co chwila zauważamy jakieś osoby, które właśnie rozpoczynają wędrówkę tym szlakiem, ale także osoby która są już całkiem wysoko. Ponownie zaczynają się rozmowy i analizowanie mapy oraz przewodnika. A może by tam pójść ? Nie idziecie ? Ok, idę sam. Wszystko oczywiście w formie żartów. Nie mniej jednak w każdym z Nas, gdzieś tam tkwiła chęć zdobycia tego szczytu. Z kolei Tkaczyk w swoim przewodniku pisał, że do któregoś roku ferratta ta, była uważana za najtrudniejszą w Dolomitach. Więc chyba tym bardziej głupotą byłoby się na nią porywać. W szczególności, że tak naprawdę nie wiemy czego się spodziewać na ferracie bardzo trudnej. Ruszamy dalej. Co chwila wracamy jednak do tematu i śmiejąc się padają słowa " To co, jednak idziemy ? "
Ostatnie spojrzenia wokół Nas...
I schodzimy powolutku w dół...
Po chwili w oddali ukazuje się Nam dolinka...
Z każdym krokiem w dół, pogoda się poprawia. Chmury się rozchodzą i robi się zdecydowanie cieplej.
Jesteśmy już prawie na samym dole. W pobliżu schroniska Scotoni...
Ponownie spoglądamy na mapę. Musimy teraz kierować się w stronę samochodu. Wybieramy szlak 18B który przechodząc później w 20A, doprowadzi nas do Passo Valparole. Na drogowskazie przy schronisku szlak ten jednak nie występuje, albo jest jakoś inaczej oznaczony. Obieramy jednak właściwy kierunek i przechodzimy na drugą stronę...
W tym miejscu trochę sobie odpoczywamy. Zmęczenie czuć co raz bardziej...
No nic, trzeba iść dalej. Szlak jest całkiem ładny i idzie się naprawdę przyjemnie. W sam raz na nieprzespaną noc ;)
Schodzimy co raz niżej...
Mijamy niewielkie jeziorko...
I wychodzimy w końcu na główną szosę...
Okazuje się, że do Passo Falzarego kawałek Nam jeszcze zostało i trasa trochę się dłuży...
Dochodzimy do samochodu. W końcu można się położyć i trochę odpocząć...
Jeszce tylko szybkie dwa zdjęcia ...
Akurat udaje się uchwycić jadącą do góry kolejkę...
Zaczynamy przyrządzać obiad. Ryż,konserwa,kukurydza, sos i mamy pyszne danie. Więcej do szczęścia nie potrzeba
Jesteśmy tak zmęczeni, że po zjedzonym posiłku, kładziemy się za samochodem i chyba na 1,5 godziny ucinamy sobie drzemkę.
Do Passo Falzarego wróciliśmy stosunkowo wcześnie. Była może godzina 16. W międzyczasie zastanawialiśmy się, czy po obiedzie i krótkim odpoczynku nie wybrać się na drugą stronę. Nawet na krótki spacer, żeby wykorzystać do końca dzień.Nie mniej jednak nie byliśmy w stanie...Z jednej strony było takie lekkie zawiedzenie, że w zasadzie nie zrobiliśmy dzisiaj żadnej konkretnej trasy. Aczkolwiek naprawdę całonocna podróż samochodem i praktycznie brak snu ewidentnie dały się we znaki. Zapoznaliśmy się natomiast z Dolomitami i z mapą. Można także powiedzieć, ze troszkę się zaaklimatyzowaliśmy. Tak czy tak kawałek dzisiaj przeszliśmy i coś się udało zobaczyć.Pozostało Nam jedynie znaleźć jeszcze jakieś miejsce do nocowania. Zjechaliśmy samochodem kawałek w dół. Zatrzymaliśmy się na zatoczce i tam też zostawiliśmy auto na noc. Namioty rozbiliśmy obok w lesie. W międzyczasie Kamil sprawdził pogodę. Ma być całkiem ładnie. Ustaliliśmy, że jutro wstajemy o 4:30 i naszym głównym celem jest via ferrata Giovani Lipella. Jest chyba coś koło 21. Kładziemy się spać. Nawet nie wiem kiedy zasypiam...
Autor: Paweł Wachel (KEEN POLSKA)