Gdy jeszcze niespełna miesiąc temu, wracając z tygodniowego urlopu, przelatywaliśmy nad Tatrami, trudno było nie zauważyć, jak pięknie mieniły się one w blasku słońca jesiennymi barwami. Jeszcze w ten sam dzień ustaliliśmy, że w kolejny weekend koniecznie musimy wybrać się na zapewne ostatnią już w tym sezonie wycieczkę górską.
Dla mnie osobiście najlepszym czasem na wędrowanie po Tatrzańskich szlakach jest zdecydowanie jesień. Nie ma wówczas tylu turystów, a mieniące się kolorami granie pozwalają na pełne rozkoszowanie się urokami przyrody. Decyzja o wyborze szlaku nie była trudna – Czerwone Wierchy. Po pierwsze z uwagi na to, że przejście tego szlaku nie stwarza żadnych technicznych trudności, a po drugie dlatego, że to właśnie jesienią najłatwiej zauważyć, że nazwa nie jest tutaj przypadkowa… Jeśli jeszcze nie mieliście okazji postawić nogi na tym pięknym szlaku, to mam nadzieję, że ten wpis Was do tego zachęci.
Początkowo mieliśmy jechać grupą czteroosobową, ale na kilka godzin przed wyjazdem, z uwagi na lekko niepewną pogodę, trzy osoby niestety się wykruszyły. Ja nie dałem za wygraną i stwierdziłem, że tak naprawdę to jest ostatni moment na to, żeby jeszcze tej jesieni zobaczyć Czerwone Wierchy. W kolejnym tygodniu miało już nastąpić załamanie pogody, a w Tatrach miał spaść śnieg. Tydzień później pisząc ten tekst już wiem, że prognozy pogody się sprawdziły, a na Kasprowym Wierchu zrobiło się biało. Tym bardziej ucieszył mnie fakt, że mój plan udało się zrealizować w 100%. Na parkingu w Kuźnicach byłem około godziny 7:30. Pomimo tego, że lekko kropił deszcz, nie zastanawiając się długo, założyłem plecak i z kapturem na głowie zacząłem wędrówkę.
Wariantów, aby dostać się na Czerwone Wierchy jest co najmniej kilka. Do najpopularniejszych opcji z pewnością należą trasa z Kuźnic przez Polanę Kondratową i dalej na Przełęcz pod Kopą Kondracką lub wejście zupełnie od drugiej strony rozpoczynając w Kirach. Ja z kolei zazwyczaj wydłużam sobie całą wycieczkę i rozpoczynając w Kuźnicach, wybieram wariant prowadzący przez Kasprowy Wierch. I tutaj znowu mamy do wyboru dwie opcje. Możemy kierować się prosto na Kasprowy, wybierając trasę przez Myślenickie Turnie, ale jeśli jest długi dzień i nie straszny nam trekking na nieco dłuższym dystansie, to równie fajną opcją będzie wariant prowadzący przez Schronisko Murowaniec. Tam warto zatrzymać się na szarlotkę i kawę, a następnie przechodząc przez Dolinę Gąsienicową udać się żółtym szlakiem prosto na Kasprowy.
Ja wybrałem szlak zielony, czyli ten prowadzący przez Myślenickie Turnie bezpośrednio na Kasprowy Wierch. I chociaż początkowa pogoda nie nastrajała optymistycznie, to z każdym kolejnym krokiem niebo robiło się bardziej przejrzyste, a wraz z narastającym wysiłkiem temperatura ciała wzrastała. W pewnym momencie znalazłem się już ponad chmurami i od tej chwili praktycznie aż do ostatniego punktu wycieczki – Ciemniaka, towarzyszyła mi bardzo przyjemna aura. W ten dzień organizowany był również bieg górski z Kuźnic na Kasprowy i co chwilę pojawiały się chorągiewki informujące o pozostałym do pokonania dystansie. Pogoda dla biegaczy zapowiadała się wyjątkowo przystępnie.
Dojście na Kasprowy Wierch (1987 m n.p.m.) zajęło mi nieco ponad dwie godziny. Na samym szczycie znajduje się stacja meteorologiczna oraz górna stacja kolejki, dzięki której na szczyt może dostać się praktycznie każdy. Pomimo jeszcze stosunkowo wczesnej godziny, słońce dawało uczucie przyjemnego ciepła. To z kolei pozwoliło na to, aby z widokiem na Świnicę, na spokojnie skonsumować śniadanie, popijając je kubkiem gorącej herbaty. Ten, kto był w górach doskonale wie, że takie śniadanie potrafi smakować wyjątkowo dobrze.
Z Kasprowego Wierchu rozpoczyna się czerwony szlak, który poprowadzi nas początkowo do Kopy Kondrackiej i dalej już właściwymi Czerwonymi Wierchami, aż po Ciemniak. Wędrując po Tatrach często wybieram właśnie ten wariant, z uwagi na to, że daje on nam możliwość przejścia całej grani. A odcinek pomiędzy Kasprowym Wierchem, a przełęczą pod Kopą Kondracką jest równie piękny. Jeśli macie więc nieco lepszą kondycję i wiecie, że zdążycie przejść całość przed zapadnięciem zmroku, to naprawdę polecam wybranie właśnie tej opcji. Dla mnie osobiście odcinek ten jest tak jakby dopełnieniem całości.
Podążając czerwonym szlakiem mijamy pomniejsze szczyty, takie jak Pośredni Goryczkowy Wierch, Goryczkową Czube, Suchą Czubę i Suchy Wierch Kondracki, by następnie pokonując jeszcze kilkadziesiąt metrów dotrzeć do Przełęczy pod Kopą Kondracką. To tutaj właśnie pojawia się rozgałęzienie, które zielonym szlakiem prowadzi nas przez Dolinę Kondratową prosto do Kuźnic. Stąd też tak naprawdę zaczyna się właściwy szlak na Czerwone Wierchy. Z przełęczy dzieli nas już raptem 142 m przewyższenia i po około 15 min marszu znajdujemy się na Kopie Kondrackiej (2005 m n.p.m.). Z tego miejsca, przy dobrej widoczności powinniśmy bez trudu zobaczyć charakterystyczny wierzchołek z krzyżem – Giewont.
Kierując się dalej czerwonym szlakiem i pokonując kolejne wzniesienia docieramy do Małołączniaka (2096 m. n.p.m), a następnie do najwyższego punktu na trasie Krzesanicy (2122 m n.p.m.), skąd już raptem dzieli nas pół kilometra do Ciemniaka (2096 m n.p.m).
Po dotarciu do ostatniego punktu na trasie, chmury dość mocno podnoszą swój poziom i w mgnieniu oka wszystko zachodzi mgłą.
Widoczność znacząco spada, ale jest na tyle wystarczająca, aby bez stresu zejść bezpiecznie do samochodu. Po krótkiej przerwie na posiłek zaczynam powrót. Teoretycznie z tego miejsca można spokojnie udać się do Doliny Kościeliska i dalej bezpośrednio na parking w Kirach. Stamtąd jest zawsze opcja powrotu busem do Kuźnic. Ja natomiast plan mam inny. Zamierzam wrócić z powrotem do Przełęczy pod Kopą Kondracką, by następnie zejść zielonym szlakiem pod schronisko na Hali Kondratowej i dalej już prosto w stronę Kuźnic.
Przez cała drogę powrotną towarzyszy mi już niestety mglista aura, ale w dalszym ciągu jest w miarę ciepło, nie pada deszcz, a wiatr jest wyjątkowo delikatny tego dnia. Przy schodzeniu spotykam co najmniej kilka osób, które pomimo późnej godziny i zaniesionego mgłą szlaku pną się w górę w stronę Przełęczy. Naprawdę nie wiem, gdzie chcieli dotrzeć tego dnia. Po 8 godzinach i 15 minutach samotnego wędrowania docieram szczęśliwie do samochodu. Dzień uważam za wyjątkowo udany. Osoby, które nie pojechały, zdecydowanie mają czego żałować.
Udając się jesienią na górski szlak koniecznie pamiętajcie o tym, aby sprawdzić aktualne warunki pogodowe oraz zaplanować ją tak, żeby zdążyć przed zapadnięciem zmroku. Wybierając szlak weźcie po uwagę jego długość oraz stan waszej aktualnej kondycji. Do plecaka oprócz cieplejszych ubrań i kurtki przeciwdeszczowej warto zabrać również termos z ciepłą herbatą, mapę, czołówkę oraz apteczkę z folią NRC na wypadek nieprzewidzianych sytuacji.
Autor: Paweł Wachel (KEEN POLSKA)
Pokaż więcej wpisów z
Listopad 2018
Podziel się swoim komentarzem z innymi